Co roku, 21 września, Kościół katolicki obchodzi święto św. Mateusza, apostoła i ewangelisty, który jest patronem Ogrodzańskiej parafii. Z tej właśnie okazji pragniemy przybliżyć wyjątkowe wspomnienia Józefa Heczko, niegdyś mieszkańca Ogrodzonej, który przedstawia sposób w jaki obchodzony był odpust parafialny w Ogrodzonej w okresie międzywojennym. Tekst prawdopodobnie powstał pod koniec lat 80-tych XX wieku i stanowi cenny zapis w kontekście antropologii kulturowej. Dla badaczy, pasjonatów historii Śląska Cieszyńskiego oraz samych mieszkańców Ogrodzonej jest on bezcennym źródłem wiedzy, pozwalającym zgłębić tradycje i zachowania poprzednich pokoleń, które kształtowały życie tego regionu.

Józef Heczko, jako świadek minionych czasów, podzielił się swoimi refleksjami i wspomnieniami, rzucając światło na życie i duchowość społeczności Ogrodzonej. Jego wspomnienia pozwalają nam zrozumieć, jakie niegdyś zwyczaje i obrzędy przekazywane były z pokolenia na pokolenie.

Tekst ten jest więc nie tylko cennym źródłem historycznym, ale także przywołuje ducha przeszłości i pozwala nam lepiej zrozumieć nasze korzenie kulturowe. To również hołd dla świętego Mateusza, którego święto stanowi okazję do głębszej refleksji nad naszą tożsamością i dziedzictwem religijnym.

Serdecznie dziękujemy panu Bronisławowi Brudnemu z Łączki za udostępnienie tego bezcennego materiału.


Odpust w Ogrodzonej w dawnych czasach.

Wspomnienia Józefa Heczko z okresu międzywojennego.

Uroczystości, odpustowe ku czci św. Mateusza w Ogrodzonej, miały zawsze charakter bardzo uroczysty.

Fot. Tradycja bogatego strojenia kościoła w Ogrodzonej praktykowana była do 2000 roku. CAO.

Już na długo przed odpustem robiono odpowiednie przygotowania. Nie będę tu opisywał spraw dotyczących ceremonii kościelnych i warunków odpustu, bo te od wieków są zawsze takie same i nie jestem kompetentny do omawiania tych spraw, a ograniczę się jedynie do opisania uroczystości, jeżeli chodzi o świecką oprawę zewnętrzną. Naturalnie, jeśli chodziło o sam kościół, to zawsze musiał być specjalnie przyozdobiony, a samo obejście koło kościoła odpowiednio lepiej niż zwykle, uporządkowane. Dziewczyny, przeważnie z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej, wiły długie girlandy z żywotników, które okalały obraz św. Mateusza, filary pod chórem i zwisały też od sufitu, dołem przymocowane do ścian. Była też przyozdobiona brama wejściowa kościoła, a nierzadko probostwa. Młodzież męska natomiast była zajęta w wolnym czasie struganiem klinów drewnianych, potrzebnych przy strzelaniu z moździerzy, przygotowaniem i przeglądem moździerzy, czy nie posiadają pęknięć albo innych uszkodzeń. Wykonano również kilka „polityk” do przypalania prochu strzelniczego na panewkach.

Gaździne znów były zajęte przygotowaniem i gromadzeniem artykułów spożywczych na gościny odpustowe, zapraszaniem gości i najbliższej rodziny. W dni targowe, tj. w środy udawały się „bryczkami” do Cieszyna na targi, a w czwartki do Skoczowa, gdzie sprzedawały nabiał, drób, trzodę chlewną i zboże, by za uzyskane pieniądze kupić coś dla swoich dzieci, - szczególnie dla dorastających córek i synów.

Dla córek mamy wybierały jedwab na fartuchy do śląskiego stroju, szerokie „przeposki”, „bandle” do włosów, albo pasy wyszywane kolorowymi szklanymi perełkami ze srebrną sprzążką, a co zamożniejsze to „hoczki” do "żywotków", przeważnie srebrne a czasem złote i takoweż łańcuszki, Musiały też być i „strzewiki”, lakierki na wysokim obcasie i pończochy jedwabne. Tatowie zaś dla swoich synów kupowali nowe „kamgarnowe ancugi z westami”, a jak się synek dobrze „sprałowoł” to też dostał zegarek kieszonkowy z łańcuszkiem, co go przypinał do „westy”.

Uważany też był za modnie ubranego, kto z kawalerów miał „żółte strzewiki”, czyli brązowe półbuty i piękną „krawatkę”. Tata zaś kupił dla mamy eleganckie lakierki albo fartuch do sukni, - mama zaś tatowi białą „wyszkróbioną” koszulę, sztywny „kragiel” przypinany spinkami, no i nową fajkę i „porę paczków tabaki i cygara”.

Co zamożniejsi gazdowie, którzy posiadali po dwa lub więcej koni i własne „kolasy” czy „bryczki na piórach”, na długo przed odpustem oddawali je do kowala, czy kołodzieja, by ci dokonali odpowiednich napraw, czy odnowienia lakieru drewnianych i metalowych części. Również i uprząż, czyli „szery do kolasy” były odpowiednio konserwowane. Ozdobne mosiężne sprzążki i wytłaczane mosiężne opaski na uzdach końskich czy inne ozdobne krążki mosiężne były „sidolem pucowane” do połysku, zaś pozostała skórzana uprząż „globinym namazano i kartaczym na glanc wypucowano”. Często też gazda kupował nowe trzcinowe biczysko i porządny „bicz z kuckom” bo było trzeba też „strzelić z bicza” aby konie niesforne poskromić.

Na krótko przed odpustem gaździne ze swoimi „cerami” krzątały się koło kuchni, przyrządzając odpowiednie posiłki. Obowiązkowo musiały być „kołocze i okrągłe kołoczyczki z posypką”, z serem lub makiem, zaś mięsne potrawy, - to kura na „polywke z nuglami”, pieczone kaczki lub gęsi, a czasem też cielęcina albo wieprzowina.

„Dziywki” zaś miały za zadanie wszystką bieliznę wyprać, koszule i pościel „wybiglować”, „delówki” w izbach „kartaczym ryżowym” wyszorować, schody umyć, „forhangi” zawiesić i plac pozamiatać. „Pachołek” też miał dużo odpowiedniej roboty. Konie dać podkuć u kowala, należycie je oczyścić i dobrze „odfutrować”, aby były okazałe w swej krasie, - bo tu istniała zasada, że: „jaki gazda, taki kónie”.

Grupa poważnych synów gazdowskich, co miała już wojsko „odsłużone” robiła przygotowanie do „strzylanio z moździyrzi”. Wybrany z grupy odpowiedzialny za strzelanie, poszedł do „fojta” po zaświadczenie, - że zezwala się w-w. na zakup prochu strzelniczego do moździerzy, na odpust w ……)
Z tym „glejtym” pojechali do Konczakowskiego w Cieszynie, zakupili kilka kilogramów prochu strzelniczego i w suchym miejscu przechowywali aż do odpustu. Zgłoszono to też na posterunku w Ogrodzonej, a „wachmajster” posterunku policji tylko się zapytał kto jest tam najstarszy i odpowiedzialny za strzelanie, no i wyraził ustne zezwolenie.

Fot. Moździerz z którego kiedyś strzelano w odpust i w sylwestra. Z niegdyś 12 sztuk do dnia dzisiejszego zachowały się 4 sztuki. B.C.

W przeddzień odpustu po południu wybrano odpowiednie miejsce w pobliżu kościoła, z dala od drogi, ogrodzono palikami, naciągnięto liny, aby niepowołany tam nie wszedł. Poznoszono moździerze, a przeważnie było ich 8 - 12 szt. Rozpalono ognisko, przygotowano polityki, już uprzednio nastrugane kliny i pod wieczór zaczęto już strzelać, by oznajmić „wszem wobec” że nazajutrz jest odpust.

Byli tam też „pomagierzy” składający się z kilkunastoletnich chłopców co cieszyli się dobrą opinią i mieli pewne względy u starszych z obsługi moździerzy, oraz przynieśli odpowiednią ilość papieru i drzewa.

W niedzielę rano musieli jednak być obowiązkowo na rannej mszy św., a dopiero potem mogli przystąpić do wyznaczonej im pracy - tzn. pilnować ogniska, w którym rozpalano do czerwoności, metalowe końce polityk, odpędzać małych gapiów, donieść starszym papierosy i piwo.

A oto jak wyglądało samo ładowanie i strzelanie z moździerzy: Na dno moździerza nasypano odpowiednią ilość (miarką był kieliszek) prochu strzelniczego, następnie ubito warstwę papieru, potem wbito dużym młotem klin drewniany odpowiedniej średnicy i długości. Na panewkę nasypano trochę prochu, który przez mały otworek w ściance moździerza łączył się z prochem znajdującym się na jego dnie. Przypalony proch rozżarzonym drutem polityki zapalił się i nastąpił wystrzał. Huk był potężny, przypominający wystrzał armatni, drewniany klin rozleciał się wysoko w powietrzu w maleńkie drzazgi. Dla zachowania bezpieczeństwa, panewka moździerza musiała być zawsze odwrócona w bok, aby strzelający nie został poparzony. Strzały obowiązkowo musiały być zawsze trzy. Można też było oddawać trzy podwójne (dubeltowe) strzały. Do tej kombinacji ustawiano po dwa moździerze zwrócone panewkami do siebie. Kiedy strzelający zapalił proch na jednym z nich, to ogień z zapalonego moździerza zapalił stojący obok drugi i w ułamku sekundy później nastąpił drugi wystrzał. Takie podwójne strzały miały miejsce, gdy następował najważniejszy moment mszy św. - przeistoczenie, albo poza mszą św. jak uroczystość odpustową zaszczycił swoją obecnością jakiś bardzo dostojny gość, jak: ks. biskup, pan starosta, właściciel folwarku, - to na cześć jego przyjazdu, takie salwy honorowe oddawano. Trzeba zaznaczyć, że pomimo kilkuosobowej obsługi moździerzy, każdy z nich jednak ciężko się napracował, szczególnie przy wbijaniu klinów. Praca ich jednak była często nagradzana przez zamożniejszych gazdów, których przywitano salutem moździerzowym. Zamożni gazdowie za wyróżnienie „sypnęli” zawsze odpowiednią kwotą na piwo albo fundowali poczęstunek u organizatorów popołudniowych odpustowych festynów, którym z zasady zawsze była Ochotnicza Straż Pożarna. Zresztą strażacy zawsze uczestniczyli w sumie odpustowej. Ubrani w mundury wyjściowe w „wypucowanych na glanc” hełmach, w zwartym szyku marszowym, którym dowodził naczelnik straży, stali zawsze w głównym „ganku” przed ołtarzem.

Fot. Stragany odpustowe przy kościele w Ogrodzonej. Lata 20-ste XX w. Archiwum prywatne Jana Maczyńskiego.

W sam dzień odpustu od wczesnych godzin rannych, właściciele cukierni i inni, kramarze z Cieszyna, Skoczowa i nawet dalszych miast, wybierali najlepsze miejsca do postawienia swoich straganów, aby tym samym zapewnić sobie większy zbyt na swoje wyroby. Były też stragany, gdzie w wielkim wyborze polecano baloniki, korkówki, „kapstlówki”, korki strzelające, korale, „ślepe” zegarki, piszczałki, organki, okaryny, piszczki i wiele innych drobiazgów, za którymi uganiały się szczególnie dzieci. Całe niedzielne dopołudnie panował tu wielki zgiełk. Zewsząd słychać było granie na organkach, trąbkach, strzelanie z korków, melodie wygrywane na okarynach, a wszystko to mieszało się. doniosłym nawoływaniem straganiarzy zachwalających swoje towary, zachęcając ludzi do kupowania.

Czasem też na odpust przyjechała karuzela ze strzelnicą i huśtawkami, albo cyganie z tańczącym niedźwiedziem, ale nader często bywał kataryniarz z papugą wyciągającą horoskopy, szczególnie, dla ciekawych swojej przyszłości, - panien. Wszystko to jednak względnie się uciszyło, kiedy rozpoczynała się msza św., bo każdy to potrafił należycie uszanować. Po każdej mszy św. kawalerowie zapraszali swoje sympatie „pod budy” gdzie fundowali różne ciastka tortowe, pierniczki i inne słodycze, w zależności na co kogo było stać. Po dokonaniu zakupu „do paczka” kawalerowie obdarowywali jeszcze swoje „galanki” sercami z piernika z napisem: Tyko dla Ciebie lub Kocham tylko Ciebie itp.

W odpowiednim czasie przed sumą, zaczęły przybywać procesje z sąsiednich parafii z własną nieraz orkiestrą, chorągwiami kościelnymi i sztandarami, witani wystrzałami z moździerzy. Zajeżdżały też gazdowskie powozy (kolasy, bryczki) nie tylko z rodzimej parafii, ale także z okolicznych wiosek i miast i zaproszeni goście, których również witano salutem moździerzowym. Przyjeżdżali też uczestnicy odpustu na rowerach, motorach, rzadko samochodami, przychodzili pieszo indywidualnie lub w małych grupkach. Gazdowie ubrani w smokingi lub czarne „ancugi”, w cylindrach czy melonikach, co zamożniejsi w białych rękawiczkach z metalowymi laskami o srebrnych rękojeściach „kurzących” honorowo cygara. Gaździne zaś ubrane w białe wyszywane „kabotki” śląskie suknie, jedwabne fartuchy, z chustkami jedwabnymi zawiązanymi na „żurek” w czepcach „wyszkróbionych i wybiglowanych na glanc” z „hoczkami” przy „żywotkach” srebrnymi albo złotymi, zaś łańcuszki srebrne czy nawet złote łączyły na piersiach obie połowy żywotka. Na ramionach założone miały białe wełniane „sztrykowane hacki” w uszach lśniły złote „oręgle” a na palcach ślubne obrączki. Gazdowie i gaździne zajmowali miejsce na tylnym siedzeniu kolasy, córki czy synowie, na środkowym siedzeniu.

Gaździne na ten dzień szczególnie zadbały o swoje dorastające córki, odpowiednio je ubrały, fundowały im nowe suknie śląskiego stroju, czy poszczególne jego części. Niektóre zaś co więcej modne, sprawiły znów dla swoich pociech „sukienki miejskie” i kapelusze, oraz stosowne do koloru sukienek,- rękawiczki. Stroiły swoje córki w przeświadczeniu, że w dzień odpustu, kiedy przyjadą również kawalerowie, - „siedlaczy synowie” z sąsiednich parafii, mogą się wtedy prędzej spodobać przyszłym ewentualnym zięciom, o co szczególnie zabiegały. Parobcy zaś, odświętnie ubrani, siedząc na kozłach, powozili swoich chlebodawców, bo to przecież uroczystość odpustowa, a świadczyło to również o zamożności i honorze gazdów.

Suma odpustowa była jednak uroczyście odprawiana - msza św. z asystą poprzedzona kazaniem, podczas której grała orkiestra dęta z organami.

Po mszy św. "Te Deum" i procesja z Przenajświętszym wokół kościoła. Baldachim zawsze nieśli starsi, poważni gazdowie w czarnych ubraniach i białych rękawiczkach, a chorągwie kościelne, - młodzi kawalerowie.

Podczas mszy św. na poszczególne części „Introit”, Ewangelię, Ofiarowanie, itd. uderzeniem w mały dzwon, dzwonnik dawał znak obsłudze moździerzy - do strzelania. Strzelanie najwięcej kłopotu sprawiało parobkom, gdyż konie nie przywykłe do takiej kanonady, bardzo się płoszyły i musieli je mocno trzymać za uzdy i uspokajać poklepywaniem po karkach. Nikt z nich jednak nie psioczył na to, gdyż każdy był świadom tego, że to na chwałę Bożą strzelają i na cześć ich chlebodawców, czy też bardzo zacnych i dostojnych gości.

Po sumie wszyscy nakupiwszy jeszcze (obowiązkowo) pierników, wracali z zaproszonymi gośćmi do domów, gdzie czekano na nich z obiadem. Obiad był zawsze obfity, nie rzadko zakrapiany likierem, a zamożniejsi „siedlocy” którzy mieli większą ilość gości zaproszonych, - szczególnie przyszłych zięciów czy synowe z rodzicami, stawiali w sieni lub ogrodzie beczkę piwa. Po obiedzie zapraszali starszych z gości do oglądania bydła, trzody, a nieraz wychodzili w pole, by podziwiać urodzaje. Młodzież znów poszła na festyn potańcować, coś wypić i pobawić się w towarzystwie krewnych i znajomych. Starsi gazdowie z gaździnami też dołączyli do nich pod wieczór, popili trochę piwa, postawili też poczęstunek z przekąską tym co „strzylali”, bo oni nawet do późnego wieczora jeszcze czcili dzień odpustu salutem z moździerzy.

Kiedy na Anioł Pański odezwały się dzwony z kościoła, orkiestra na ten czas umilkła, ale za to odezwały się "dubeltowe" strzały z moździerzy. Starszyzna też już opuszczała miejsce festynu, bo nie wypadało się upijać w tak uroczystym dniu, a było trzeba też pożegnać i odprawić swoich gości. Młodzi natomiast bawili się jeszcze do późnych godzin nocnych i ze śpiewem wracali do swoich domów, - by nazajutrz zabrać się znów do normalnych zajęć. Po odpuście pozostały tylko miłe wspomnienia i „dzwonienie” w uszach (przez kilka dni) u tych co strzelali.

Jakże inny był natomiast odpust w dnia 24. września 1939 r.

Nie przybyły już procesje z chorągwiami kościelnymi i sztandarami, bo w miejsce ich zwisały "chorągwie" z okien niektórych domów, koloru czerwonego z białym kołem i splugawionym krzyżem w środku, nie strzelano już z moździerzy na chwałę Bożą, - ale za to strzelano w tym dniu w dogorywającej Warszawie, Modlinie i na Helu, - do ludzi, - obrońców Ojczyzny, przelewając ich krew niewinną, paląc domy, niszcząc ich majątek. Nie przyjechali na odpust dostojni goście, strojne gaździne, młodzi kawalerowie odświętnie ubrani - ale przejeżdżały natomiast kolumny z uzbrojonymi żołnierzami w hełmach na głowach i ubranych w „feld-grau” mundurach. Nie przybyła już Ochotnicza Straż Pożarna i młodzież ze Stowarzyszeń Katolickich, - bo „zastąpili” ich „nadludzie” ubrani w mundury z opaskami na rękawach z napisem HJ, czy SA. Nie grała już orkiestra w kościele ani w czasie procesji, - bo w miejsce jej „grały” silniki eskadr samolotowych „Luftwafe” obładowanych śmiercionośnymi bombami. Na ustach uczestników odpustu nie było widać jak w latach poprzednich - uśmiechu, podniecenia, wzajemnej życzliwości i szacunku, - każdy był posępny, z ogromnym bólem w sercu, zamkniętym w sobie. Z pogardą patrzono na funkcjonariuszy „Gestapo” okupujących już nasze tereny - na ustach, których można było zauważyć iście szatański i szyderczy uśmiech i objaw tryumfu z dokonania przemocy i bezprawia.

W kazaniu odpustowym ks. Latocha, przejęty tragedią narodu polskiego, z wielkim trudem dobierał słowa, w których chciał pokazać postać św. Mateusza, stawiać go za wzór do naśladowania, lecz nieraz słowa jego dławił jakiś wewnętrzny ból. Na zakończenie mszy św., - kiedy organista zaintonował pieśń eucharystyczną „Pójdź do Jezusa”, - to, gdy powtarzano słowa refrenu, - ...słuchaj Jezu jak cię błaga lud, - ... wierni. na klęczkach ze łzami w oczach z nieopisanym bólem w sercu, po utracie wolności i niepodległości oraz swoich najbliższych, - szlochali, trwogą przejęci o swój los. Kiedy ks. proboszcz Latocha udzielał błogosławieństwa sakramentalnego - niejeden z obecnych w duszy zapytywał, - Panie Jezu, - co nas teraz spotka, - jaki los zgotują dla nas nasi najeźdźcy? Czy może to już ostatni nasz odpust? Tak - dla niejednego był już ostatni. Zwłaszcza dla wielu moich kolegów - a przede wszystkim dla ks. Latochy już ostatni i jakże inny.

P.S. Uroczystości odpustowe, które opisałem, obchodzone były w okresie międzywojennym, - od czasów, - do jakich mogłem sięgnąć pamięcią wstecz, - aż do wybuchu II. wojny światowej.

Opracował i opisał:

Józef Heczko
Harbutowice.

Materiał udostępniony dzięki uprzejmości pana Bronisława Brudnego na potrzeby Cyfrowego Archiwum Ogrodzonej. Sygnatura skanu oryginału CAO.1.04.1.002
Na potrzeby artykułu tekst został poprawiony.